https://sosnowiec.wyborcza.pl/sosnowiec ... mzqH-tka3g
Niemieckie stowarzyszenie Rada Pokoju Markgräflerland poszukuje informacji o życiu Juliana Garlewicza z Sosnowca. Wiadomo, że w czasie okupacji mężczyzna został wywieziony na roboty, gdzie za romans z Niemką został powieszony.
Niemieckie stowarzyszenie Rada Pokoju Markgräflerland zajmuje się zbieraniem historii - przykładów tego, do czego prowadzi rasowe szaleństwo. Jedna z nich dotyczy mężczyzny, który w czasie okupacji został z wywieziony z Sosnowca na roboty do Niemiec. "Pamiętanie o losie Juliana Garlewicza oznacza przestrogę, abyśmy sprzeciwiali się rozwojowi prowadzącemu do takich zbrodni: nie ma ras, są ludzie" - czytamy na stronie stowarzyszenia.
Garlewicz trafił do jednego z gospodarstw w południowej Badenii. Jego los został przypomniany przez zupełny przypadek. Jedno z liceum w Müllheim w 1990 r. obchodziło 150-lecie swojego istnienia. Poszukując dokumentów do broszury poświęconej historii szkoły, Rolf Schuhbauer natknął się na stary dziennik, w którym znalazł interesujący wpis. 13 listopada 1942 r. dwóch studentów zostało skazanych na cztery godziny więzienia za oglądanie powieszenia. Rolf Schuhbauer, który badał także historię Żydów z Müllheim, postanowił sprawdzić szczegóły egzekucji. W tamtejszym urzędzie stanu cywilnego odnalazł akt zgonu, który pokrywał się z datą skazania studentów. Zmarłym był Julian Garlewicz, katolik urodzony 16 lutego 1915 r. w Porąbce. Nie podano jednak nic na temat przyczyny śmierci.
Sprawą zainteresował się Dieter Grether, ówczesny radny gminy Niederweiler i radny miasta Müllheim, który o Garlewicza wypytywał starszych mieszkańców. Ci potwierdzili, że był polskim robotnikiem, na którego ktoś doniósł gestapo, że miał romans z miejscową Niemką. Niestety świadkowie tamtych wydarzeń wypytywani o różne szczegóły nabierali wody w usta. Zasłaniali się niepamięcią, przypominali, że wciąż żyją potomkowie kobiety, z którą związał się Garlewicz. Informacje o romansie potwierdziły akta, które Grether odnalazł w archiwum.
Polskim i rosyjskim robotnikom przymusowym oraz jeńcom wojennym zakazano intymnych kontaktów z niemieckimi kobietami pod groźbą kary śmierci. Procedura ich tzw. specjalnego traktowania została uregulowana w dekretach. Sądownictwo zostało całkowicie wykluczone z takich postępowań. Oskarżony trafiał do aresztu. Śledztwo prowadziło miejscowe gestapo, a w egzekucję często angażowano lokalną żandarmerię lub policję kryminalną. Na miejsce egzekucji przywożono innych robotników w ramach środka odstraszającego. Niejednokrotnie obecni byli też przedstawiciele władz jak burmistrzowie i partii. Nad całością czuwało gestapo.
Kim był Julian Garlewicz z Sosnowca?
Historią Garlewicza kilka lat temu zajęło się stowarzyszenie Rada Pokoju Markgräflerland, którego przedstawiciele w 2018 r. po raz pierwszy przyjechali do Sosnowca. Odnaleźli akt urodzenia przymusowego robotnika.
Niemieckie stowarzyszenie Rada Pokoju Markgräflerland poszukuje informacji o życiu Juliana Garlewicza z Sosnowca. Wiadomo, że w czasie okupacji mężczyzna został wywieziony na roboty, gdzie za romans z Niemką został powieszony.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu
Niemieckie stowarzyszenie Rada Pokoju Markgräflerland zajmuje się zbieraniem historii - przykładów tego, do czego prowadzi rasowe szaleństwo. Jedna z nich dotyczy mężczyzny, który w czasie okupacji został z wywieziony z Sosnowca na roboty do Niemiec. "Pamiętanie o losie Juliana Garlewicza oznacza przestrogę, abyśmy sprzeciwiali się rozwojowi prowadzącemu do takich zbrodni: nie ma ras, są ludzie" - czytamy na stronie stowarzyszenia.
Garlewicz trafił do jednego z gospodarstw w południowej Badenii. Jego los został przypomniany przez zupełny przypadek. Jedno z liceum w Müllheim w 1990 r. obchodziło 150-lecie swojego istnienia. Poszukując dokumentów do broszury poświęconej historii szkoły, Rolf Schuhbauer natknął się na stary dziennik, w którym znalazł interesujący wpis. 13 listopada 1942 r. dwóch studentów zostało skazanych na cztery godziny więzienia za oglądanie powieszenia. Rolf Schuhbauer, który badał także historię Żydów z Müllheim, postanowił sprawdzić szczegóły egzekucji. W tamtejszym urzędzie stanu cywilnego odnalazł akt zgonu, który pokrywał się z datą skazania studentów. Zmarłym był Julian Garlewicz, katolik urodzony 16 lutego 1915 r. w Porąbce. Nie podano jednak nic na temat przyczyny śmierci.
Sprawą zainteresował się Dieter Grether, ówczesny radny gminy Niederweiler i radny miasta Müllheim, który o Garlewicza wypytywał starszych mieszkańców. Ci potwierdzili, że był polskim robotnikiem, na którego ktoś doniósł gestapo, że miał romans z miejscową Niemką. Niestety świadkowie tamtych wydarzeń wypytywani o różne szczegóły nabierali wody w usta. Zasłaniali się niepamięcią, przypominali, że wciąż żyją potomkowie kobiety, z którą związał się Garlewicz. Informacje o romansie potwierdziły akta, które Grether odnalazł w archiwum.
Polskim i rosyjskim robotnikom przymusowym oraz jeńcom wojennym zakazano intymnych kontaktów z niemieckimi kobietami pod groźbą kary śmierci. Procedura ich tzw. specjalnego traktowania została uregulowana w dekretach. Sądownictwo zostało całkowicie wykluczone z takich postępowań. Oskarżony trafiał do aresztu. Śledztwo prowadziło miejscowe gestapo, a w egzekucję często angażowano lokalną żandarmerię lub policję kryminalną. Na miejsce egzekucji przywożono innych robotników w ramach środka odstraszającego. Niejednokrotnie obecni byli też przedstawiciele władz jak burmistrzowie i partii. Nad całością czuwało gestapo.
Kim był Julian Garlewicz z Sosnowca?
Historią Garlewicza kilka lat temu zajęło się stowarzyszenie Rada Pokoju Markgräflerland, którego przedstawiciele w 2018 r. po raz pierwszy przyjechali do Sosnowca. Odnaleźli akt urodzenia przymusowego robotnika.
„Stało się to we wsi Zagórze dwudziestego drugiego lutego tysiąc dziewięćset piętnastego o godzinie szóstej wieczorem. Wincenty Garlewicz, trzydziestodwuletni robotnik z Porąbki stawił się osobiście w towarzystwie ślusarzy z Porąbki Franciszka Arosty i Antoniego Tomczyka i pokazał mi noworodka płci męskiej – urodzonego w Porąbce szesnastego lutego tego roku o godzinie siódmej rano od swojej prawowitej żony Joanny z panieńskiego nazwiska Smuda, która miała trzydzieści trzy lata" - można było przeczytać w metryce. Noworodkowi nadano imię Julian, a jego rodzicami chrzestnymi zostali Franciszek Arosta i Anna Parzchelska.
Z dokumentu wynika, że ojciec Juliana był górnikiem, a rodzina w Porąbce zamieszkuje w kolonii pekińskiej. "W poszukiwaniu śladów życia Juliana Garlewicza odwiedziliśmy Porąbkę, obecnie część Sosnowca, i tam kolonię pekińską, miejsce urodzenia Juliana. Poczuliśmy się przeniesieni w czasy dzieciństwa Juliana. Osada Pekin z zewnątrz prawie się nie zmieniła. Zapytaliśmy mieszkańców, czy pamiętają rodzinę Garlewiczów. Jednak bezskutecznie" - informują członkowie stowarzyszenia, którzy na cmentarzu w Müllheim-Niederweiler ustawili tablicę upamiętniającą zamordowanego.
Mimo kolejnych odwiedzin w Sosnowcu nie udało się ustalić żadnych informacji o rodzinie i ewentualnych żyjących jej potomkach. Dlatego teraz stowarzyszenie zwróciło się do dziennikarzy o pomoc w nagłośnieniu swoich poszukiwań.
Apel do świadków, potomków historii
- Na tyle ile potrafiliśmy, pomogliśmy stowarzyszeniu, przeczesując zbiory w archiwum urzędu stanu cywilnego. Wydaje się, że rzeczywiście jedynie nagłośnienie tej historii i apel do osób, które coś na jej temat wiedzą, może przynieść skutek — uważa Rafał Łysy, rzecznik Urzędu Miejskiego. Jak dodaje pasjonaci genealogii i historii, kilka dni temu pomogli Arkadiuszowi Chęcińskiemu, prezydentowi Sosnowca. Stało się to po tym, jak w portalach społecznościowych zamieścił wpis: "To dla mnie i mojej rodziny bardzo ważna data. 15 maja 1944 roku w Sławkowie, wraz z czterema innymi bojownikami ruchu oporu, stracony przez powieszenie, przez niemieckiego okupanta, został mój dziadek, Mieczysław Chęciński.80 lat po tych wydarzeniach, wraz z władzami Sławkowa, moimi rodzicami, młodzieżą, kombatantami oraz członkami rodziny jednego z zamordowanych, odwiedziłem tzw. Walcownię. Gdy dziadek został powieszony, mój tata miał 6 lat. Drzewa, które do dzisiaj stoją w tym miejscu, były świadkami ówczesnych wydarzeń. Cześć i chwała!' - napisał Chęciński. - Chwilę później odezwał się pan, który w swoich zapisach miał świetnie udokumentowaną sławkowską rodzinę pana prezydenta. Dzięki temu poznał kilka ciekawych szczegółów dotyczących przodków jego dziadka — mówi Łysy.
O Juliana Garlewicza zapytaliśmy pasjonatów sosnowieckiej historii i genealogii. - Nigdy z takim nazwiskiem się nie zetknęłam, choć nie wykluczam, że może się przewijać w dokumentach, które posiadam. Muszę to sprawdzić. Ale warto i tak historię nagłośnić, bo może ktoś się zgłosi. Tak było na przykład w sprawie słynnego zdjęcia Jana Kiepury z kilkuletnią dziewczynką, gdy artysta po wojnie odwiedził Sosnowiec. Zdjęcie ukazało się w Dzienniku Zachodnim i gdy po latach dziewczynka była poszukiwana, sama się zgłosiła — mówi Anna Urgacz- Szczęsna.
- Sprawdzenie tej postaci wymaga czasu, niczego nie ustali się z dnia na dzień. Moją uwagę zwrócił fakt, że mężczyzna został stąd wywieziony na roboty do Niemiec. Wbrew pozorom nie zdarzało się to często, bo tu na miejscu był skumulowany przemysł i potrzebne ręce do pracy — dodaje z kolei Grzegorz Onyszko, który również obiecuje pomóc.