Postautor: Markot Roman » piątek 10 lip 2020, 15:36
Zadaniem grupy mniszek było założenie nowego klasztoru dominikanek na Litwie, w Kolonii nad Wilią, kilka kilometrów od Wilna. W tym celu zakupiono 5-hektarowe gospodarstwo, stał tam drewniany, parterowy dom z prowizoryczną zakrystią i niewielką kaplicą. Zazwyczaj początki każdej fundacji bywają trudne. Niewielki dochód przynosiła sprzedaż płodów rolnych, owoców i jarzyn, siostry również kwestowały. Dla zabezpieczenia klauzury podjęły trud ogrodzenia działki murem. W podwileńskim gospodarstwie klasztornym, w polu, ogrodzie i warzywniku pracowało wiele oddanych, godnych zaufania osób.
S. Stefania Bednarska sama prowadziła kuchnię, to trudny dla niej czas, z współsiostrami łączyła życie duchowe i wyczerpującą pracę fizyczną. Nie było z czego ugotować posiłków dla ośmiu Sióstr, dla kilku osób ze służby i częstych gości. Nie miały węgla pod płytę ani odpowiedniego opału, pozyskiwanego na zalesionej części działki. Niedostatek tłuszczu, masła, trzeba było kombinować z mleka od dwóch krów (...), i na godzinę ugotować, a była tylko jedna w kuchni. Przy sporządzaniu posiłków okazała talent w urozmaicaniu jadłospisu, doprawdy ktoś by pomyślał, z niczego! (...) Na zimę robiła przetwory, gotowała, smażyła i wszystko to leżało na głowie S. Stefanii. Nie koniec na tym, działka wymagała sił roboczych przy sprzątaniu plonów (ziemniaki, buraki, marchew, zboże itd.). przygotowanie jadła dla świnek.... Pracowały wszystkie siostry, ale S. Stefania też pomagała, mozolna praca, a przy tym wymagania literalnej obserwancji podobnie jak na Gródku. To wszystko nieraz doprowadzało S. Stefanię do ostatecznego wyczerpania fizycznego. Wspomina S. Jordana Ostreyko, „Nie bez znaczenia była ciężka sprawa prania bielizny i habitów (...) Pranie odbywało się w kuchni! Na tle tych wszystkich trudności ta młodziutka Siostra nie załamała się, owszem stawała się coraz bardziej współczującą i miłosierną zwłaszcza dla współsióstr, umiała przebaczyć i na ile ją tylko było stać okazać siostrzaną miłość, cichutko w czynie. Ta charakterystyczna cecha charakteru i jej drogi życia wewnętrznego rozwijała się stale, w pełną samozaparcia się i przekreślenia siebie miłość siostrzaną względem każdej potrzebującej pomocy siostry. S. Stefania nauczyła się samorzutnie, nie czekając, aż ją ktoś poprosi, zakasać rękawy i pomagać z takim zapałem i nakładem sił, że aż pot kroplisty okrywał jej wychudzoną twarz o głęboko osadzonych, ciemno obramowanych oczach”... 2 maja 1941 na ręce Matki Jordany Ostreyko, S. Stefania i S. Małgorzata odnowiły śluby proste na drugie trzechlecie.
Plany wybudowania klasztoru z prawdziwego zdarzenia metropolity wileńskiego, abp. Romualda Jałbrzykowskiego przerwał wybuch II wojny światowej. Siostry zakonne nie zważając na grożące niebezpieczeństwo, jesienią 1941 roku udzieliły schronienia i wsparcia siedemnastu członkom młodzieżowej syjonistycznej organizacji bojowej Haszomer Hacair, w tym Abbie Kownerowi. Wśród ukrywanych byli jeszcze m. in: Arie Wilner, Chaja Grosman, Edek Boraks, Chuma Godot i Izrael Nagel, późniejsi działacze ruchu oporu w getcie wileńskim i warszawskim. Przeorysza Bertranda od samego początku odnosiła się ze zrozumieniem i życzliwością do ukrywanych, grożąc nawet niektórym siostrom wykluczeniem ze zgromadzenia, otwarcie krytykującym podejmowanie ogromnego ryzyka. Mniszki pozyskiwały broń i ukrywały znajomych Żydów pomagających w pracach polowych. To właśnie w klasztorze legendarny Abba Kowner napisał i wydrukował słynny manifest do wileńskich Żydów, wszelkich poglądów politycznych, w którym znalazły się słowa: „Hitler planuje zabić wszystkich europejskich Żydów. Litewscy Żydzi będą pierwsi. Nie dajmy się prowadzić na rzeź jak stado owiec. To prawda, jesteśmy słabi i nie mamy broni, ale jedyną odpowiedzią jest opór!”. Z początkiem 1942 roku ukrywani zdecydowali się opuścić klasztor i wrócić do wileńskiego getta, by tam organizować zbrojny opór przeciw okupantom. Przeorysza wraz z podległymi jej siostrami, przebrane w cywilne ubrania, przez kilka następnych miesięcy osobiście dostarczały broń i amunicję organizującym powstanie w getcie. Było to możliwe dzięki ograniczonemu zezwoleniu, jakie Niemcy udzielili na niesienie humanitarnej pomocy Żydom. Zeznania jednego z aresztowanych członków FPO, naprowadziły Niemców na trop dzielnych dominikanek. Siostry zakonne rozpędzono, klasztor zamknięto, zaś przeoryszę Bertrandę wysłano do obozu pracy w Perwejniszkach pod Kownem. Cudem doczekała końca wojny, ale zapłaciła wysoką cenę za swoją działalność. Po 1945 roku i repatriacji do Polski Bertranda wystąpiła ze stanu duchownego, mieszkała samotnie w skromnym mieszkaniu w Warszawie, przyjmując nowe nazwisko Anna Borkowska. Do śmierci utrzymywała kontakt z byłymi podopiecznymi, które przeżyli Zagładę. Instytut Yad Vashem, 29 marca 1984 roku przyznał Borkowskiej honorowy tytuł Sprawiedliwej wśród Narodów Świata. Doszło do tego w ogromnej mierze dzięki intensywnym zabiegom Abby Kownera, który na własną rękę, m. in. dzięki informacjom pozyskanym od służącej w krakowskim klasztorze Dominikanów siostry Cecylii, doskonale pamiętającej go z Kolonii Wileńskiej, ustalił dokładny warszawski adres zamieszkania Borkowskiej. Dowiedziawszy się, że pogarszający się stan zdrowia (miała wówczas 84 lata) nie pozwoli dawnej siostrze Bertrandzie na osobisty odbiór odznaczenia w Jerozolimie, Kowner podjął się wręczenia go swej wybawicielce podczas skromnej, a zarazem niezwykle wzruszającej, uroczystości w Warszawie. 11 lipca 1984 roku, po czterdziestu latach, ta niezwykła dwójka bohaterów stanęła twarzą w twarz. „Czymże zasłużyłam na to wyróżnienie ?” zapytała zdziwiona Borkowska. Na to wzruszony do łez Kowner odparł „Ty Anno jesteś prawdziwym aniołem! W mrocznych dniach, gdy inni aniołowie odwrócili swe oblicza od naszego losu, to właśnie Ty byłaś dla nas prawdziwym aniołem! Nie takim aniołem, jak te, które sami tworzymy w naszych sercach, ale aniołem prawdziwym, takim który uczynił nasze życie wiecznym”. Sprawiedliwa Anna Borkowska jak i niestrudzony Abba Kowner, zmarli w tym samym 1988 roku.
Z okresu wileńskiego rozproszenia wspomina S. Jordana: „Stało się to dnia 26 marca 1942 r. Kilka Sióstr, w tej liczbie i S. Stefania, tego dnia rano poszły do Ostrej Bramy, by się wyspowiadać, bowiem nasz spowiednik Ks. Prof. Walenty Urmanowicz już od 4 marca1942 razem z innymi księżmi profesorami Seminarium Duchownego był w więzieniu. Siostry trafiły akurat na sam moment aresztowania OO. Karmelitów (tegoż dnia jednocześnie aresztowano wszystkie inne klasztory męskie i żeńskie). Czem prędzej Siostry wróciły do domu. A ponieważ miałyśmy wskazane od Ks. Arcypasterza, by o ile możności nie dać się aresztować, zawczasu miałyśmy wszystko przygotowane do czasowego ukrycia się. Wieczorem 26 marca wraz z S. Stefanią jak dwa ścigane zające gnałyśmy do Wilna, skąd po przenocowaniu u mojej znajomej Anieli Lachowiczowej przy ul. Subocz, miałyśmy we dwie zaczekać przy ul. Mickiewicza w mieszkaniu mego wujaszka Franciszka Rupejki, który tegoż dnia miał nas obie zabrać do majątku brata Mamy śp. Kazimierza Swolkienia do Gładkiszek (20 km za Wilnem). Był to piątek 27 marca przed Niedzielą Palmową, uroczystość Matki Boskiej Bolesnej. Do kościoła miałyśmy daleko, 5 km, albo do parafii 7 km. S Stefania nie chciała zrezygnować z codziennej Mszy św., więc w Wielką Środę wróciła do Wilna i przyłączyła się do M. Bertrandy i S. Diany, które przez jakiś czas zamieszkały u Fili Jurewiczówny przy ul. Subocz, potem przeniosły się na ul. Piwną. Ciężkie tam były warunki z rozmaitych powodów. Stan zdrowia S. Stefanii potrzebującej specjalnej diety i odżywienia wkrótce okazał się zatrważający. W lipcu 1942 zabrałam S. Stefanię ponownie do Gładkiszek, gdzie przebyłyśmy do jesieni. Tam świeże powietrze, owoce do sytości, mleko wprost od krowy i pewna praca w polu postawiła Siostrę Stefanię na nogi. Pomagała mi w robieniu herbaty z fermentowanych liści poziomkowych, z czego miałyśmy pewien dochód”.
Po powrocie z Gładkiszek S. Stefania pojechała wkrótce do Turgiel, gdzie pracowała na plebanii u Ks. Józefa Obrębskiego. Po wielu latach S. Stefania opisała swoje wspomnienia z tego czasu: „Będąc w Turgielach u Ks. Józefa, ile tam strachu przeżyłam, znów łapanki, akcja, strzelanina AK- owców z Litwinami. Powstanie, naloty, bomby...W czasie nalotu przed żniwami wyszliśmy wszyscy z plebanii i w polu w życie pokładliśmy się i cudem wyszliśmy z życiem z tej gehenny. Ale stokroć większego cudu doznałam ja i siostra Wizytka, kiedy to Ukraińcy napadli na nas w nocy śpiące w pokoiku, i wyrwali drzwi ze skoblami. Co zamierzali z nami zrobić, to tylko Bogu wiadomo, wiemy, co wszędzie robili, to i nas czekało... Ja już chciałam sobie życie odebrać, tylko nie miałam czym. Ile wtedy wyrwało się z naszych serc aktów zaklinających całe niebo o ratunek i nie zostałyśmy zawiedzione. Doznałyśmy tak wielkiego cudu, że do zgonu go nie zapomnę... Aresztowanie ks. Józefa Obrembskiego z powodu AK, w co i ja byłam częściowo wciągnięta, by im pomóc. A potem odgrażanie kilkakrotne spaleniem plebanii. W końcu wyciągnięto nas pod ścianę na rozstrzelanie. I tu przyszła cudowna pomoc opieki Bożej w ostatniej chwili. Ile ja przeżyłam, to nie potrafię tego opisać. Jak Niemcy otoczyli całą plebanię i nas najpierw do kościoła zapędzili, następnie przed kościół po uprzednim spoliczkowaniu księży, kazali nam ustawić się pod ścianą i ustawili lufę wprost do nas...” (S. Cecylia wspomina, że wtedy gospodyni księdza poczęstowała żołnierzy winem i do strzelania nie doszło...)
Matka Jordana opowiada w Obrazkach z fundacji:„Wkrótce po przejściu frontu przez Wilno, dobra, miłosierna i współczująca Siostra Stefania spieszy z Turgiel (30 km za Wilnem) z plecakiem mocno obciążonym „wzmacniającymi” prowiantami dla dwóch sióstr, które przebywały w Wilnie. Co za radość ze spotkania! Co za smakowite rzeczy! Świeży chleb razowy... ach! Nic nie mogło wówczas iść w porównanie z tym prostym, czarnym chlebem razowym, żadne najwybredniejsze cukierki, smakołyki! A te suchary smażone na maśle, i co tam jeszcze było... masło, ser...! A przecież to wszystko miało swoją wagę wielokilogramową! Ogółem ten plecak ważył przeszło 16 kg. A droga długa i upalny dzień! Oto serce na dłoni tej kochanej Siostrzyczki. Zastała mnie w Kolonii. Ale krótko się widziałyśmy... bo pomimo próśb naszych, moich i pp. Nowickich, uparcie nalegała, że jeszcze tegoż dnia musi iść do miasta, by resztę prowiantów zanieść drugiej siostrze. I poszła. Lecz jakież doświadczenie Boże czekało na nią w Wilnie! O Boże, trafiła na najcięższe, pierwsze pofrontowe dwugodzinne bombardowanie miasta – i to nie byle jakimi bombami, tylko dwutonówkami. Huk straszny, prawie bez przerwy. Prawie cała dzielnica Nowy Świat w pobliżu stacji kolejowej została zniszczona. Ogromne leje 5-metrowej średnicy a 2 m głębokości można było potem oglądać na ulicach. A S. Stefania ? U mojej dobrodziejki, p. Józefy Likszanki, drżąc ze strachu tylko polecała swą duszę Bogu".
W Turgielach na ręce Matki podprzeoryszy Cecylii Roszak, 2 maja 1944 S. Stefania odnowiła śluby czasowe na trzecie trzechlecie. Pod koniec listopada 1944 wróciła wraz z siostrami do Kolonii Wileńskiej. Ks. Józef Obrembski zaopatrzył siostry w zboże i żywność. W grudniu przyłączyła się do Sióstr dobra znajoma S. Stefanii, Jania Zdaniukiewicz z Turgiel.
Optymizm, nieustanna modlitwa i głęboka wiara w opiekę Bożą pozwoliły wszystkim wileńskim siostrom przetrwać gehennę wojny. W rozproszeniu, ukryciu i przebraniu, służyły innym w okolicach okręgu wileńskiego, na plebaniach lub gospodarstwach ziemiańskich.
Po wielu miesiącach przebywania w ciężkich warunkach, ciągłej niepewności i presji niebezpieczeństwa wyrzucenia z klasztoru przez sowieckie władze, za zgodą przełożonych skorzystały z możliwości repatriacji. W styczniu 1945 roku, S. Stefania wraz z M. Cecylią i S. Małgorzatą zapisały się na powrót do Krakowa. Wyjechały 22 kwietnia, ciężka podróż w otwartych wagonach, bez ochrony od deszczu i zimna, trwała około 10 dni.
-
Załączniki
-
- Dominikanki pod Wilnem.jpg (77.89 KiB) Przejrzano 6132 razy