Pomiędzy imielińskimi Granicami a Dziećkowicami znajduje się niewielkie wzgórze wysokości ok. 270 m n.p.m. Dokładna wysokość nie jest nigdzie podana - ani na planie Mysłowic, ani Imielina. U stóp wzgórza przebiega polna droga do Dziećkowic.(przedłużenie obecnej ulicy Wyzwolenia). Była to stara droga prowadząca z Imielina do Mysłowic i Dziećkowic, dopiero w 1866 wybudowano obecną. Przy starej drodze z Granic do Dziećkowic stoi znak zakazu przejazdu. W Dziećkowicach droga ta kończyła się przy leśniczówce. Na Ulbergu zachowały się ślady ruin. Trudno powiedzieć czy to są ruiny niewielkiej strażnicy z XIV - XV wieku, czy dawnego szybu powietrznego dziećkowickiej kopalni. Do lat międzywojennych ruin było więcej, można było nawet odnaleźć zejście do podziemni, ale w 1938 roku policja wysadziła je w powietrze. Jak każdy zamek tak i ta strażnica ma swoje duchy, o których opowiadali mi starzy mieszkańcy Imielina i Dziećkowic, zastrzegając swoją anonimowość. Działo się to w 1946 roku relacjonuje jeden z nich. Wracałem w nocy do Dziećkowic od swojej dziewczyny, która mieszkała na Granicach. Księżyc był w pełni, gdy zobaczyłem białą postać, która się bezszelestnie przesuwała po lesie, w pewnym momencie zatrzymała się i zaczęła mnie przywoływać dają znaki ręką. Włosy stanęły mi dęba. Nie odwracając się uciekałem do leśniczówki. Biegnąc miałem wrażenie, że coś mnie goni, ale nie miałem odwagi popatrzeć do tyłu. Jeden z mieszkańców Granic opowiadał mi następującą historię: - Miałem wtedy 15 lat. Pod koniec września umówiłem się z trzema kolegami, że wieczorem pójdziemy na Ulberg, rozpalimy ognisko i upieczemy ziemniaki. Mieliśmy ze sobą butelkę wina, które zrobił mój dziadek. Noc była bardzo ciemna, księżyca nie było, blask od ogniska potęgował grozę. Bałem się, ale nie przyznawałem to tego. Koledzy nadrabiali miną, ale widziałem, że także się bali. Gdy ziemniaki się upiekły, wino dziadkowe zaszumiało nam w głowie, zaraz zrobiło się weselej i strach uleciał. Zaczęliśmy śpiewać piosenki. Wszystkim było bardzo błogo. W pewnym momencie, rozległ się straszny huk, dochodzący spod ziemi. Przerażeni zerwaliśmy się na równe nogi i uciekaliśmy w stronę Granic. Po drodze zgubiłem buty. Zatrzymaliśmy się dopiero przy Kamienicach. Gdy opowiedziałem w domu, co nas spotkało, matka wysłała mnie następnego dnia po zgubione buty. Tak się strasznie bałem, że odmówiłem pójścia. Dopiero gdy ojciec wrócił z pracy, poszliśmy razem. Buty odnaleźliśmy, ale cały czas kurczowo trzymałem się ojca za rękę.
Jest takie miejsce na Granicach które nazywają Barabosia. Legenda mówi. że kiedyś była tam duża karczma. Młodzież z Imielina, Dziećkowic i Kosztów często bywała w niej na zabawie. Karczma stała w głębokim lesie, a prowadził ją Żyd, który tam mieszkał ze swoją rodziną. Kiedyś spotkali się w karczmie w Wielki Piątek parobcy z dworu imielińskiego i dziećkowickiego (Wielki Piątek był wówczas dniem wolnym od pracy). Gdy trochę już wypili, chcieli potańczyć i pośpiewać. Syn właściciela karczmy zaczął więc grać na skrzypcach, młodzież zaczęła tańczyć i głośno śpiewać. W trakcie największej zabawy rozległ się wielki huk i karczma zapadła się pod ziemię. W miejscu karczmy powstał błotnisty płytki staw. Opowiadało mi parę osób, że słyszeli w głęboką noc w miejscu gdzie miała stać karczma jak gdyby dochodzące spod ziemi śpiewy i smętne zawodzenie skrzypiec Zwracamy się do czytelników Kuriera : słyszałeś o nawiedzonych miejscach w Imielinie, skontaktuj się z nami, napiszemy o tym. Bernard Kopiec
Źródło: http://docplayer.pl/11341095-Koncert-na-150-glosow.html
Może ktoś wie coś więcej na ten temat? Mnie osobiście bardzo zaintrygował, zarówno Ulberg jak i wspomniana Barabosia.