Rabka - Zdrój, schody i miejsce po synagodze

Posty: 27952
Rejestracja: niedziela 08 lut 2015, 20:46
Lokalizacja: Frankenstein

Rabka - Zdrój, schody i miejsce po synagodze

Postautor: Karolina Kot » czwartek 07 cze 2018, 22:43

W roku 2011 pan Narcyz Listkowski, pasjonat historii Rabki, chwycił za łopatę i z pomocą kilku innych mężczyzn zaczął odkopywać zapomniane, betonowe schody, znajdujące się przy uliczce zwanej Gilówką i obecnie wiodące donikąd. Postąpił tak, bowiem zrozumiał, że ma do czynienia z ostatnim namacalnym reliktem po nieistniejącej już, rabczańskiej synagodze, pochodzącej z przełomu XIX i XX wieku.
Istniała ona szczycie tajemniczych schodów do czasów II Wojny Światowej.
Obok niej funkcjonowała rytualna rzeźnia, a poniżej - mykwa.

Panu Narcyzowi udało się odszukać archiwalne zdjęcie, przedstawiające bóżnicę oraz dotrzeć do wspomnień osób pamiętających budynek. Dzięki nim stało się jasne, że był to drewniany obiekt, kryty dwuspadowym, blaszanym dachem, z przedsionkiem mieszczącym pomieszczenie z umywalnią oraz miejscem, w którym można było zostawić płaszcz oraz z babińcem zlokalizowanym na piętrze, z tyłu, do którego wchodziło się po schodach przez drewniany ganek na piętrze.
Po odsłonięciu zachowanych do dziś fundamentów wiemy, że całość miała wymiary około 15 na 9 metrów.

Synagoga z Rabki funkcjonowała do czasów II Wojny Światowej. Nie została spalona, ale jej wnętrze sprofanowano, a cenne przedmioty rozkradziono. Następnie budowlę, najpewniej wiosną 1942 roku, rozebrano na deski, które użyto zapewne w celach budowlanych.
Obecnie miejsce po synagodze jest zarośnięte i niezabudowane, ale o historii przypomina bardzo ciekawy baner, rozwieszony przy ulicy Gilówka oraz nieme, betonowe schody, prowadzące gdzieś w górę.

Więcej na temat poszukiwań synagogi znaleźć można na rewelacyjnym blogu Historia Rabki, z którego korzystałam i który zainspirował mnie do wyprawy do Rabki.
Lokalizacja
Zdjęcia wykonałam wiosną 2018 roku.
Załączniki
Schody do synagogi (1).jpg
Schody do synagogi (1).jpg (69.02 KiB) Przejrzano 5656 razy
Baner informacyjny przy ulicy Gilówka (1).jpg
Baner informacyjny przy ulicy Gilówka (1).jpg (127.39 KiB) Przejrzano 5656 razy
Baner informacyjny przy ulicy Gilówka (2).jpg
Baner informacyjny przy ulicy Gilówka (2).jpg (88.19 KiB) Przejrzano 5656 razy
Baner informacyjny przy ulicy Gilówka (3).jpg
Baner informacyjny przy ulicy Gilówka (3).jpg (98.33 KiB) Przejrzano 5656 razy
Baner informacyjny przy ulicy Gilówka (4).jpg
Baner informacyjny przy ulicy Gilówka (4).jpg (71.93 KiB) Przejrzano 5656 razy
Lokalizacja synagogi.jpg
Lokalizacja synagogi.jpg (252.61 KiB) Przejrzano 5656 razy
Schody do synagogi (2).jpg
Schody do synagogi (2).jpg (139.98 KiB) Przejrzano 5656 razy
Schody do synagogi (3).jpg
Schody do synagogi (3).jpg (138.54 KiB) Przejrzano 5656 razy
Schody do synagogi (4).jpg
Schody do synagogi (4).jpg (148.5 KiB) Przejrzano 5656 razy
Schody do synagogi (5).jpg
Schody do synagogi (5).jpg (154.66 KiB) Przejrzano 5656 razy
Schody do synagogi (6).jpg
Schody do synagogi (6).jpg (124.16 KiB) Przejrzano 5656 razy
Schody do synagogi.jpg
Schody do synagogi.jpg (143.72 KiB) Przejrzano 5656 razy
"Wiele zabytków przeszłości, co jeszcze wczoraj istniały, jutro zniknie bezpowrotnie. (...) Obowiązkiem żyjących jest zebrać te ułomki i okruchy najdroższych pamiątek przeszłości i w pamięci przyszłych pokoleń zapisać..."

Posty: 27952
Rejestracja: niedziela 08 lut 2015, 20:46
Lokalizacja: Frankenstein

Re: Rabka - Zdrój, schody i miejsce po synagodze

Postautor: Karolina Kot » czwartek 07 cze 2018, 22:45

Swego czasu w Tygodniku Powszechnym ukazał się bardzo poruszający artykuł, który pozwolę sobie przytoczyć w całości. Opowiada o schodach wiodących do synagogi i o schodach z macew, wybudowanych obok willi "Tereska", miejsca naznaczonego tragiczną przeszłością. Ale przede wszystkim jego tekst opowiada o ludziach.

SCHODY

Górskie uzdrowisko Rabka pięknieje, a jednocześnie odkrywa na nowo swoją krwawą historię wojenną.

iskie schody przy rabczańskiej ulicy Gilówka, mało reprezentacyjnym fragmencie kurortu - budownictwo komunalne, psy na łańcuchach, zagrzybione domy, krzywy asfalt - czekały na odkrycie prawie 70 lat.

Nikt z miejscowych nie pamięta, jak to było po wojnie. Przy Gilówce nie mieszka bowiem towarzystwo, które można byłoby posądzić o prowadzenie pamiętników. W każdym razie dawno temu ktoś musiał je zasypać, przywieźć ziemi i gruzu, żeby skryły się przed oczami rabczan w oczekiwaniu na lepsze czasy. A może to ziemia ze wzgórza sama postanowiła pochłonąć resztki historii? Prawdy na razie nie znamy. Wiadomo tylko, że pozostały niezasypane cztery stopnie prowadzące nie wiadomo dokąd. Szerokie na 2,5 metra, z dwoma prostokątnymi podestami z cementu.

Na tych stopniach minęło całe dzieciństwo Narcyza Listkowskiego. Narcyz, obecnie elektryk w Warszawie i jeden z bardziej szanowanych ludzi na dzielnicy, biegał po kilku schodach w górę i w dół, prał się z kolegami, walczył na kije i ćmił pierwsze papierosy. Psy gryzły kości, mieszkańcy sąsiedniej kamienicy paradowali ścieżką do solidnego, murowanego wychodka albo z niego wracali.

Dobrze zbudowany 34-latek, ogolony przy skórze, z blizną nad okiem, w koszulce polo i dżinsach, historią zainteresował się już na początku podstawówki, w domu sąsiada urządzając niewielką izbę regionalną z pamiątkami. Później na wiele lat przyszły inne zainteresowania - sporty walki i szybkie motocykle.

Pewnego razu historia przypomniała się sama.

***

W sierpniowe popołudnie sala gimnastyczna I LO w Rabce wypełnia się ubranymi w stroje wizytowe ludźmi. Dzień jest upalny, w niedalekim parku zdrojowym krzyczą dzieci, kuracjusze spacerują wokół źródła solankowego, cyrk Zalewski zwija namiot. Rabka w sezonie ma się chyba nieźle: dużo turystów, czysto, nowe budynki sanatoryjne.

Nie o tym jednak będzie dziś mowa.

Po stromych schodach do szkoły wspinają się ostatni świadkowie, ubrani w odświętne garnitury. W kieszeniach i pudełkach mężczyźni przynieśli książeczki kombatanckie i medale. To jest Krzyż Partyzancki, to Krzyż Oświęcimski, a tu, proszę, Medal Zwycięstwa i Wolności.

Proszę mówić głośniej. Jak to było? Pamiętam wszystko, co do szczegółu. Walczyłem w partyzantce i była wsypa, Niemcy otoczyli dom. Ojca i babkę zabili od razu, mnie z matką i stryjem powieźli do aresztu w Czarnym Dunajcu, stąd na gestapo do Zakopanego, do willi "Palace", gdzie byliśmy torturowani. Z Zakopanego na Montelupich, z Montelupich do Oświęcimia, mój numer obozowy 168061, z Oświęcimia do Mauthausen, mój numer obozowy to 52496, stamtąd do obozu Ebensee w Alpach, gdzie dożyłem wyzwolenia. Miałem 21 lat, ważyłem 37 kg, a lekarze mówili, że zamiast płuc mam jedną wielką gruźliczą dziurę.

Świadkowie zajmują miejsca, jest trochę młodzieży, dużo osób w średnim wieku, przyszli też lokalni politycy. Dziewczęce trio (klawisze, skrzypce, saksofon) śpiewa repertuar po polsku i hebrajsku, np. "O, jak to dobrze i jak miło, gdy wszyscy w zgodzie żyją". IPN przygotował wystawę poświęconą Polakom ratującym w czasie wojny Żydów i rodzinie Ulmów, która za pomoc Żydom została rozstrzelana. Burmistrz Ewa Przybyło mówi, że przed spotkaniem czuła strach, nie ma bowiem pewności, czy mimo upływu lat Rabka jest na nie gotowa.

Oto i bohater sierpniowego popołudnia: przed państwem Werner Oder, lat 50, pastor Chrześcijańskiej Wspólnoty Tuckton w Bournemouth. Niski, w kusej marynarce, z pofałdowanym czołem. Dopóki nie spotkał Boga, przestawał z bandytami, pił na umór, cudem uniknął zastrzelenia, a później cudem nie zdążył się zemścić - ten, który do niego strzelał, zginął z innej ręki.

Werner Oder przyjechał tu, by prosić o przebaczenie za czas wojny. Aby opowiedzieć o swoim dzieciństwie, o groźbie antysemityzmu, a także o tym, że przeszłość nie umiera, nawet jeśli zamieść ją głęboko pod dywan. A więc wspaniale, że Rabka pięknieje, pastor jest pełen podziwu, kiedy tak chodzi i ogląda wypielęgnowany park zdrojowy, ale sam park, bez pamięci o tragediach, jakie kiedyś rozgrywały się w tym miejscu, to o wiele za mało.

Oder jest w Rabce nieprzypadkowo: w czasie II wojny światowej przebywał tu w randze Oberscharführera SS jego ojciec, Wilhelm - bliski współpracownik Wilhelma Rosenbauma, jednego z katów Podhala. Obaj zorganizowali w willi "Tereska" Szkołę Dowódców Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa SS, do której z Rzeszy i terenów okupowanych przyjeżdżali kandydaci na członków V Kolumny, esesmani, komisarze kryminalni, oficerowie policji, a po 1941 r. policjanci ukraińscy i białoruscy. Rabka zmieniła się w krwawy poligon doświadczalny.

Wśród zajęć, w jakich brali udział kursanci z "Tereski", odnotujmy: jak torturować, jak przeprowadzać egzekucje (strzał w kark jako najbardziej ekonomiczny), zasypywać żywcem, wieszać, organizować łapanki. Strzelano też do ruchomych tarcz (w tej roli więźniowie), do dzieci. Była tresura psów policyjnych (w roli pozorantów zwyczajnie ubrani więźniowie). Były pacyfikacje okolicznych miejscowości: Jordanów, Mszana Dolna, Maków Podhalański. Było zakładanie gett i ich sprawna likwidacja. Szacuje się, że tylko w masowych grobach w lesie za willą "Tereska" spoczywa ok. 500 osób.

Polowano przede wszystkim na Żydów.

Rosenbaum swoją pracę, jeśli można tak powiedzieć, wykonywał z niezwykłym nawet jak na sadystę zaangażowaniem. Strzelał do ludzi na ulicach, własnoręcznie wieszał, topił i torturował. O roli Odera wiadomo niewiele.

Zasłuchany Narcyz Listkowski siedzi w ostatnim rzędzie.

***

W 2007 r. rabczańscy gimnazjaliści Michał Rapta i Wojciech Tupta dają się zachęcić nauczycielowi historii. Grzegorz Moskal podczas lekcji wspomina, że na mapie okupowanej Polski uzdrowisko odegrało prawdopodobnie znaczącą rolę, zachowanych wiadomości jest jednak mało, a na dodatek znajdują się w wielu źródłach, warto więc byłoby sprawą zająć się szczegółowiej. Michał i Wojtek obiecują napisać referat.

Okazuje się, że o wojennej historii swego miasta nie wiedzą właściwie nic.

W przewodniku po miejscach pamięci uzdrowisku poświęcono trzy linijki. W pracach poświęconych okupacyjnym dziejom Podhala Rabka doczekała się kilku wzmianek. Jest jeszcze kilka reportaży z lat 70., trochę danych w internecie i garść wspomnień.

Równie mało wiadomo o przedwojennej społeczności żydowskiej w Rabce. Z ogłoszeń w zachowanych gazetach lokalnych można wnosić, że była popularnym uzdrowiskiem dla zamożniejszych Żydów, którzy chętnie wynajmowali tu domy. Przy ul. Podhalańskiej siedzibę miało Towarzystwo Rabczańskiej Kolonii Leczniczej dla Żydowskiej Dziatwy Szkolnej im. Marii Frenklowej; młodzież skupiała się w klubie wioślarsko-narciarskim.

Nie wiadomo, ilu ich przewinęło się przez Rabkę w latach 1939-45. Michał Weichert, reżyser teatralny, a w czasie wojny prezes Żydowskiej Samopomocy Społecznej, wspominał w pamiętnikach, że w 1941 r. w Rabce mieszkało 600 Żydów, z czego 400 miejscowych. Z pewnością nie jest to liczba kompletna, bo nie bierze pod uwagę transportów z innych miast ani tych, którzy nieraz miesiącami ukrywali się po domach.

Michał i Wojciech rozpuszczają wici po mieście. Nawet wśród starszych mieszkańców wiedza o przeszłości okazuje się nikła. Mimo to docierają do kilkudziesięciu świadków, przeszukują archiwa.

Praca gimnazjalna rozrasta się, zmieniając w końcu w pierwszą historyczną monografię wojennej Rabki.

Po jej pierwszym wydaniu zgłaszają się rodziny ocalałych Żydów.

W Anglii żyje Marek Goldfinger, świadek Zagłady, który w czasie wojny mieszkał w sąsiedztwie "Tereski", słuchając krzyków mordowanych. W liście do gimnazjalistów pisze, jak próbował przekazać jedzenie uwięzionej w "Teresce" babci: "Znając dokładnie teren i wiedząc, że dojście do szkoły od frontu będzie zupełnie niemożliwe, zdecydowałem się spróbować podejść od tyłu, przez las, od wzgórza Grzebień. Podchodząc pod budynek zobaczyłem, że teren jest pilnowany szeregiem uzbrojonych Ukraińców SS. Widać było przygotowany duży grób. Grupy żydowskich robotników wycinały trawę kwadratami na zamaskowanie grobu, następnie układali je na taczki i przewozili w pobliże dołu".

Dla Michała, Wojciecha, a także Grzegorza Moskala ta praca jest przełomem. Miasto zyskuje nowy wymiar; nieobecne dotąd, zarezerwowane dla kombatantów tło zaczynają zaludniać cienie ofiar i morderców; przeszłość budzi się i zaczyna wołać.

Choćby schody do "Tereski", zbudowane z rozmachem na polecenie Oberscharführera Rosenbauma: powstały z macew, ściągniętych z okolicznych cmentarzy. 10 stopni po 10 metrów długości każdy. Macewy, zarządził Rosenbaum, należy odwrócić napisami do góry, by mieć więcej satysfakcji z ich deptania, a nagrobki czarne ułożyć w kształt niemieckiego orła.

Po tych schodach szli na rozstrzelanie Żydzi.

Świadkowie wspominają, że Rosenbaum celebrował wejście po nich jak ceremonię. 30-letni, sprężysty mężczyzna z batogiem, miłośnik koni i powozów, lubił stąpać po macewach statecznie, niczym monarcha.

Po wojnie schody znikają, z ich resztek w lesie powstaje monument ku czci pomordowanych. Część trafia podobno do okolicznych gospodarstw.

Nikt takich badań dotychczas nie prowadził, ale bardzo prawdopodobne, że polska społeczność Rabki okazała w czasie wojny dużą pomoc Żydom. Z wypowiedzi świadków wyłania się obraz miejscowości odważnej. Może dlatego, że ton społecznemu życiu nadawali lekarze.

Praca gimnazjalistów zmienia też mapę miasta. Tędy szli z dworca do getta, w tej willi przy Nowym Świecie mieszkał Rosenbaum, a w tej przy Zakopiańskiej jego kochanka. A tu, nad Rabą, w niepozornym, podniszczonym domu z różową elewacją, niedaleko od bożnicy i rytualnej rzeźni, mieściła się od 1942 r. żydowska łaźnia.

Część transportów zaraz po kąpieli maszerowała z niej na rozstrzelanie.

Gimnazjaliści szukają, a tymczasem Narcyz jest w drodze. Ma na utrzymaniu rodzinę, próbuje wykupić mieszkanie przy Gilówce, więc najpierw wyjeżdża za granicę, a potem znajduje pracę w Warszawie.

***

Podczas spotkania z Oderem widać, że dla wielu osób wojna trwa nadal.

Głos z sali: jak to możliwe, że w Zakopanem, w willi "Palace", tam, gdzie działało gestapo, gdzie wieszali mnie na drzwiach, ciągnęli głową w dół po schodach, jest teraz ośrodek rehabilitacyjny i gabinet odnowy biologicznej, jak to możliwe...

Oder przerywa, tłumacząc, że nie zna się na polityce. Chce mówić o swoim ojcu, o rodzinie, o wierze w Boga.

Ojciec? Pastor mówi, że jedyne, co ma z nim wspólnego, to twarz kryminalisty. Człowiek z piekła rodem, brutalny, po wyjściu z więzienia otoczony wianuszkiem kochanek i ciemnością. Na przedmieściach austriackiego Linzu, gdzie mieszkali, towarzyszyła mu pogarda wymieszana z szacunkiem. Pogarda, bo przegrał wojnę, szacunek, bo mimo wszystko był podczas wojny prawdziwym Kimś. Po wojnie utrzymywał ścisłe kontakty z Rosenbaumem, który z sadystycznego mordercy zmienił się w szanowanego producenta słodyczy.

Rodzina? W starszym pokoleniu nie widział cienia skruchy. Panowała niepisana zasada: o wojnie i roli Austriaków w niej nie rozmawiamy.

Wiara w Boga? Dla Odera okazała się ratunkiem przed koszmarami sennymi, alkoholizmem, przemocą i nienawiścią do Żydów. W młodości poznał Petera Wieganda, ewangelizatora, od którego usłyszał, że Bóg jest miłością.

Zaczął zbierać informacje o ojcu. Co, jak wspomina, było powolnym wstępowaniem w kolejne kręgi piekielne. Przy tej okazji otarł się o świat znany wyłącznie z powieści sensacyjnych: okazało się, że członkowie jego rodziny mieli kontakt z organizacją "Odessa", zajmującą się przerzutem poszukiwanych nazistów do Ameryki Południowej.

Kiedyś na spotkaniu rodzinnym zapytał: "Co uczyniliście Żydom?". W domu rozpętało się piekło, mężczyźni chcieli go pobić.

Wojna trwa i powraca nieoczekiwanie. To nie mógł przecież być przypadek, że szanowany i charyzmatyczny pastor Oder objął zbór w ­Bournemouth nad Kanałem La Manche. Któregoś razu, czytając lokalną gazetę, zwrócił uwagę na artykuł o Marku Goldfingerze, który przeżył Holokaust i mieszka w tym samym mieście.

Goldfinger, Goldfinger, czy przypadkiem to nie rodzina kobiety, która składała zeznania w procesie jego ojca?

Marek Goldfinger (do Rabki przyjeżdża od pewnego czasu regularnie, tym razem nie mógł dojechać): - To była moja siostra. Jak tylko Oder powiedział swoje nazwisko, wszystko wróciło.

Oder jest przekonany, że wojna nadal trwa. Porównuje świadków z Polski i Austrii.

Starsi uczestnicy rabczańskiego spotkania mają łzy w oczach, ktoś wyciera nos. Bez wątpienia zdarzają się chwile, kiedy przeszłość katuje ich równie mocno jak pejcz Rosenbauma. Starzy Austriacy, twierdzi Oder, również czują żal, ale jest to wyłącznie żal niedoszłych zwycięzców. Dlatego o żadnych rozliczeniach, na podobieństwo niemieckich, nie może być mowy. - Austria jest krajem nadal zniewolonym, ponieważ nie zmierzyła się nigdy ze swoją przeszłością - mówi. - Starzy umierają bez skruchy, młodzi nie widzą potrzeby, by zajmować się wojną.

Po spotkaniu w szkole Narcyz Listkowski przedstawia się Oderowi. Chwilę rozmawiają, a potem

***

Było tak. Narcyz Listkowski przyszedł na prezentację książki; wcześniej trochę podczytywał o pracy trójki autorów na prowadzonym przez nich blogu.

Słuchał z zainteresowaniem, książkę zakupił, w domu zaczął ją przeglądać. Okazało się, że na jednym ze zdjęć widnieje jego rodzinny dom. Ulica Gilówka, te same talerze anten satelitarnych, białe kominy, nad rzeką stalowy płotek. Podpis głosił: "Budynek, w którym znajdowała się łaźnia". Pod spodem informacje, że okradano tu Żydów, a część z nich prowadzono bezpośrednio na śmierć.

Wszystko stało się jasne. Czarno-biała szachownica z płytek na podłodze (zerwali ją w trakcie remontu, kto mógł wiedzieć), ozdobny kafel "Artur Lori Kraków", wgłębienie w piwnicy, zniwelowane z takim trudem. Przygotowywali się do śmierci właśnie tam, gdzie Narcyz z żoną oglądają telewizję, gdzie dzieciaki szaleją jak opętane.

Narcyz Listkowski: - Ja może nie jestem aż taki, no, strasznie wrażliwy. Ale nie wierzę, że to mogło pozostać na mnie bez wpływu. Może coś po prostu wołało. To nie mógł być przypadek, że akurat poszedłem na spotkanie, kupiłem książkę, że w książce znalazło się akurat to zdjęcie.

Narcyz zaczął rozglądać się po okolicy. Nieco wyżej nad domem zachował się fragment starego odpływu. Przypomniał sobie, że starzy mieszkańcy opowiadali o rzeźni rytualnej, która stała tu jeszcze w czasie wojny.

W książce przeczytał, że łaźnia stała obok bożnicy. Przyjrzał się schodom. Były szersze niż myślał, bo część, przysypana ziemią, wchodziła w ogródek sąsiadki.

Zebrał kilku mężczyzn z sąsiedztwa, przyzwoicie zapłacił. Kopali w soboty, kiedy wracał z Warszawy, przez trzy tygodnie, wśród rozwłóczonych psich kości, gruzów i śmieci, krok po kroku, w górę. Odkopali jeszcze sześć podestów. Odsłoniły się schody znacznie większe niż schody Rosenbauma. Na ostatnim poziomie dokopali się do fundamentów i obrysu drzwi wejściowych.

Odsłonili całe wejście do bożnicy. Dalej w bok nie da się kopać. Tak się bowiem składa, że na miejscu bożnicy stoi wielki, murowany sracz. Psy szarpią się na łańcuchach, nad niedojedzonymi kośćmi latają muchy.

Władze miasta obiecują co prawda, że schody oświetlą, teren uporządkują, a nawet dadzą pieniądze na pomnik. Ale trudno uwierzyć, by uwadze gości, którzy być może przyjadą tu szukać śladów przeszłości, umknął widok wychodka.

Jednak na razie o tym nie myślmy.

Niedaleko stąd, wiele lat temu, Wilhelm Rosenbaum powoli i statecznie pokonywał kolejne stopnie, zadowolony, że mordowanie przebiega planowo.

Po spotkaniu w szkole Oder przyjeżdża na Gilówkę i wchodzi po stopniach. Syn jednego z morderców.

Modli się.

MICHAŁ OLSZEWSKI
06.09.2011
Źródło: Tygodnik Powszechny
"Wiele zabytków przeszłości, co jeszcze wczoraj istniały, jutro zniknie bezpowrotnie. (...) Obowiązkiem żyjących jest zebrać te ułomki i okruchy najdroższych pamiątek przeszłości i w pamięci przyszłych pokoleń zapisać..."


phpbb 3.1 styles demo

Wróć do „Województwo małopolskie”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości