To było nasze pierwsze miejsce w Niemczech - gdy jeszcze miałem mnóstwo sił, zapału, baterii w aparacie dlatego bardzo miło je wspominam
Miejsce absolutnie wyjątkowe. Mimo iż w budynku za dużo już nie pozostało to jego architektura i rozległość w zupełności to rekompensuje. To właśnie w tym budynku znajduje się słynna w całej Europie "Śmierć". Świetnie pasuje do tego budynku! Tylko niestety namalowano ją w złym miejscu. Tak jak w przypadku większości budynków w Niemczech piwniczne instalacje są kompletne. W zasadzie gmach składa się z baaardzo długiego korytarza po którego obydwóch stronach znajdują się pokoje i gabinety lekarskie. Kwintesencją są tu detale na balustradach, drzwiach, na elewacji. Przed budynkiem znajduje się schron.
Sanatorium powstało w latach 1912-1914 na obrzeżach Berlina i tak jak wszystkie inne obiekty z tamtych czasów gwarantowało mieszczanom odpoczynek na łonie przyrody z opieką lekarską. Właścicielem i fundatorem był lekarz Walter Freimuth - a gmach nazwano na cześć żony Elżbiety. Właścicielami byli żydzi i w momencie dojścia nazistów do władzy uciekli do Anglii. Jako sanatorium działaa aż do 1952 roku, w NRD został przekształcony w klinikę leczenia chorób skórnych. W 1967 szpital dostał się pod kierownictwo w Poczdamie. Zmodernizowano go w latach 80-tych, był obsługiwany przez kilku lekarzy, 25 pielęgniarek, dysponował 90 łóżkami. Budynek został opuszczony w 1994 roku, niedługo potem przekazany spadkobiercom pierwotnych właścicieli. Jednak aż do tej pory nic się nie zmieniło - z dwóch prostych przyczyny. Po pierwsze - sanatorium znalazło się na wyspie. Wyspie autostradowej. 17 metrów od głównego wejścia znajduje się trzy pasmowa autostrada, a budynek jest otoczony asfaltowym pierścieniem zjazdu. Dla szpitala i sanatorium zabójstwo, ale dla hotelu wręcz zbawienie. Powód nr 2 - w 2005 roku został objęty ochroną konserwatorską. I tak sobie stoi do dziś...