Wszystkie szanujące się opowieści zawsze kończą się w miejscu, w którym się zaczęły.
Dla nas Industriada zakończyła się w Sosnowcu - pałac Schoena i jego okolice ogromnie zyskały po zapadnięciu zmroku.
Co prawda nie zdążyłam sfotografować podświetlonych
Grot, w dodatku wyjątkowo pozbawionych na ten wieczór obstawy śmietników, bo iluminację wyłączono mi pod nosem, niemniej jednak wizyta na Środulce okazała się być mocnym punktem tegorocznej Industriady.
Sztucznie utworzony staw, będący
artystyczną instalacją autorstwa pani Matyldy Sałajewskiej, wraz z niesamowitymi dźwiękami generowanymi przez rewelacyjną grupę
Pathman, przywodzącymi na myśl wczesne płyty Pink Floyd, wywołały u mnie zachwyt graniczący z poczuciem nierealności.
Spotęgował je dodatkowo spektakl plenerowy, inspirowany wspomnieniami Fanny Lamprecht, wyreżyserowany przez Małgorzatę Chojnacką.
Poczułam się jak Alicja w Krainie Czarów. Brakowało mi jedynie zaproszenia na herbatkę i pytania "
Czy nie orientujesz się, co łączy kruka i sekretarzyk".
Na zakończenie otrzymaliśmy za to po jabłku.
"Wiele zabytków przeszłości, co jeszcze wczoraj istniały, jutro zniknie bezpowrotnie. (...) Obowiązkiem żyjących jest zebrać te ułomki i okruchy najdroższych pamiątek przeszłości i w pamięci przyszłych pokoleń zapisać..."