Ile to już razy przejeżdżając w okolicy, zahaczaliśmy o ten budynek mając za każdym razem nadzieję na znalezienie sposobu na wejście w jego wnętrza?
Ile to razy swoją obecnością w tym miejscu, zmuszaliśmy zamieszkującego nieopodal pewnego, mało sympatycznego człowieka podającego się za właściciela tych dóbr o niezrozumiałą dla mnie interwencję?
Mówią, że do trzech razy sztuka. W naszym przypadku było ich więcej.
Pewnego upalnego popołudnia, po raz kolejny zrodziła się w nas nieodparta pokusa sprawdzenia zabezpieczeń budynku.
Nasza inspekcja drzwi i okien została zauważona przez pana Krzysztofa, jak się później okazało, prawowitego właściciela dziewiętnastowiecznego kolosa, wynikiem czego był fakt, że cztery dni później, światłoczułe matryce naszych aparatów rejestrowały to co skryte zostało za metalowymi drzwiami, zamkniętymi przed laty, solidnymi kłódkami.
1/5