Suchedniów - nowe życie młyna Jędrów

Posty: 27830
Rejestracja: niedziela 08 lut 2015, 20:46
Lokalizacja: Frankenstein

Suchedniów - nowe życie młyna Jędrów

Postautor: Karolina Kot » niedziela 26 lut 2017, 23:03

Kupili stary młyn i robią z niego perełkę. "To jedyny dom w Polsce, w którym rzeka płynie w budynku"

Zasad jest kilka. Służą temu, aby w ponad 100-letni budynek tchnąć nowe życie. Anna i Paweł kupili stary młyn. Chcą tam zamieszkać, a przy okazji robią wszystko, żeby nie zatracić jego uroku.

– Nic u nas się nie marnuje, wszystko można wykorzystać – wymienia jedną z zasad Anna Mazur-Orłowska. Szczupła blondynka w średnim wieku, z pięknymi blond włosami, dopala papierosa. Z wykształcenia ekonomistka, specjalistka od zarządzania nieruchomościami. Przed laty była dyrektorką kieleckich domów handlowych Puchatek i Katarzyna. Dziś z dumą może się nazwać „młynarzową”.

– Jeśli nie trzeba, to nie zmieniamy. Aby nie zatracić uroku – kolejną z żelaznych zasad wypowiada jej mąż Paweł Orłowski.

Inżynier, złota rączka, na co dzień tworzy formy do szkła. Pochodzi z Tarnowa, ma tam firmę. – Nie chciałam tam mieszkać, a mąż nie chciał w Kielcach – „młynarzowa” wyjaśnia powód, dla którego trafili do Suchedniowa. Mieli jedno marzenie: żeby ich nowy dom znajdował się nad rzeką. Wyszło nawet lepiej. Bo Kamionkę mogą oglądać nie tylko przez okna. Wodę – dosłownie – mają na wyciągnięcie ręki.

– To jedyny znany nam dom w Polsce, w którym rzeka płynie w budynku – mówi z nieskrywaną dumą Orłowski.
Co kilkanaście minut wyciąga paczkę papierosów, odpala kolejnego, częstuje żonę. Przed jego domem zatrzymują się nawet goście spoza województwa. Przyjeżdżają, aby wejść, obejrzeć, posłuchać.

Młyn Jędrów (dziś w granicach Suchedniowa) Anna i Paweł kupili ponad trzy lata temu. Z aktu notarialnego wynika, że pochodzi z 1885 r. – Chcemy tchnąć w to miejsce życie – zapowiada małżeństwo.
Młyn przestał działać w latach 70. ubiegłego wieku. Potem mieściła się tam hurtownia farmaceutyczna, zakład tapicerski. – Przez ostatnie lata nic się w nim jednak nie działo. Były śmieci, brud – opowiada Mazur-Orłowska.

Porządki naprowadziły na odkrycia. Po pierwsze: sędziwy dąb. – W pobliżu wszystko było zarośnięte, z początku nie było go widać – uśmiecha się właścicielka. Drzewo ma w obwodzie 532 cm.
Po drugie: ponad 100-letnia turbina wodna Francisa o mocy 15 koni mechanicznych.
– Nie wiedzieliśmy o niej – zarzeka się Orłowski.
– Przez ponad 40 lat była nieużywana, troszkę się zniszczyła – dodaje. Renowację postanowił przeprowadzić sam, włożył w to całe serce. – W myśl zasady: stare rzeczy wymagają duszy i dopieszczenia – wyjaśnia. Wylicza, że każda śrubka w turbinie kosztowała go miesiąc pracy. W sumie trwało to prawie dwa lata. Znał się wcześniej na turbinach lotniczych, choć i te wodne nie były mu obce.
Trzeba było jeszcze wyremontować jaz. Pobliska rzeka zaczęła wreszcie płynąć tunelem pod drogą, w efekcie czego woda została doprowadzona z powrotem do turbiny.

Z Nowego Korczyna Orłowski sprowadził silnik na gaz drzewny – produkcji przedwojennej, choć oddany do eksploatacji w 1947 r. Ponoć jeden z największych w Polsce. Waży jakieś 10 t. Do niego dochodzi cała masa „dodatków” – sprężarka, pompa wody chłodzącej. Nowy właściciel chce go uruchomić. I za pomocą odpadów drewnianych napędzać stare maszyny. Drewno nie będzie problemem.
– Będziemy u nas robić meble drewniane, rzeźby. A przy tym jest mnóstwo wiórów – mówi „młynarz”.
Silnik ma służyć jako atrakcja, ale też dostarczać ciepło. – Więc będziemy się nim ogrzewać – zapowiada Orłowski. Wyliczył, że trzeba spalić około 800 kg drzewa, aby ogrzać mury z 0 do 18 stopni Celsjusza.


Na razie jeszcze nie pali. Małżeństwo do nowego domu planuje przeprowadzić się na stałe w marcu. Na razie spędza tu głównie weekendy.
– Może to dziwnie zabrzmi, ale mamy takie poczucie, że pozostawimy po sobie coś, co nie będzie zwykłym domem. Odnowimy ten budynek, poprawimy teren wokół – Anna Mazur-Orłowska rysuje swój plan.
Liczby obrazują to, co już się udało zrobić. Wymieniono około 6 tys. zniszczonych cegieł. A także prawie 50 okien. Na drewniane, bo na plastikowe nie wypadało.
- To by nas raziło – nie ukrywa właściciel.
Budynek wpisany jest do gminnej ewidencji zabytków. Konserwator zastrzegł, że jego bryła powinna zostać nienaruszona. Ale Orłowscy sami też nie chcieli zmian.
Wymienili za to starą dachówkę. Ale nie na żadną współczesną albo (co gorsza) z blachy. Kupili pod Jędrzejowem starą, przedwojenną maszynę do produkcji dachówki. I ją zrobili.

Zgodnie z kolejną zasadą, która brzmi: co można zrobić samemu, należy tak właśnie wykonać. A jeśli już kupować, to stare. Aby utrzymać klimat miejsca i jego urok.
Największy problem był z cementem. – On musi być najwyższej klasy. A cementowni nie interesuje sprzedaż zaledwie 5 ton – wyjaśnia „młynarz”. Ostatecznie udało się dostać cement w Małogoszczu.

Młyn ma cztery kondygnacje i 800 m kw. powierzchni. Jak na mieszkanie dla dwojga ludzi, to trochę dużo.
Dlatego poddasze będzie można wynająć na różnego rodzaju uroczystości. – Gdy zobaczyliśmy to miejsce, uznaliśmy, że to w zasadzie gotowa knajpa, wystarczy tylko stoły i krzesła dostawić – mówi „młynarz”.
Pokoi gościnnych jednak nie będzie. – Prowadzenie hotelu to robota na 24 godziny – z wyraźnym grymasem na twarzy zdradza swoje nastawienie tarnowianin.

Problemem mogą się okazać dość strome schody. Ale urok miejsca i w tym przypadku wygrał z pokusą zmian.
Goście, bawiąc się tutaj, będą mogli oglądać oryginalne przesiewacze do czyszczenia mąki. Jeden z nich – odwrócony do góry nogami, z dostawionymi drzwiami – wykorzystano jako... toaletę.
– Nic się u nas nie marnuje – przypomina wcześniejszą zasadę Orłowski.


Stare zsypy z młyńskiego wyposażenia przerobiono na... lampy. Kraty z okien, które założono w młynie-hurtowni w latach 70., posłużyły za podporę dla powojnika.
Z dawnych okien zostaną zrobione m.in. przepierzenia do toalet. Stare schody młyńskie zostaną niebawem zmienione w półkę na książki.
Elementy młyńskiego wyposażenia wykorzystano nawet jako donice na róże. – Naprawdę, coś musi być już nie do użytku, abyśmy wyrzucili – zapewnia właścicielka, jakby dowodów było jeszcze mało.


Piętro niżej znajduje się część mieszkalna. Są tam m.in. sypialnia i kuchnia. – Początkowo założenie było takie, że nasze mieszkanie niekoniecznie musi być drewniane i staroświeckie.
Wyszło na to, że takie jednak jest – opowiada „młynarz”. Choć akurat ta część wyróżnia się bielonym drewnem na ścianach.
– Pomysł żony – uśmiecha się Orłowski. Są tu też jego rzeźby pełniące jednocześnie rolę lamp.
Nawet z płytek w łazience zrezygnowali. – Mogłyby popękać, skoro na górze mają być imprezy – uśmiecha się właściciel.

Młyn skrywa też tajemnice. Na jednym z drewnianych zsypów zauważyli wyryty napis: „Mieczysław Banaczkowski 1 V 1937”.
Nowi właściciele przez Facebooka (prowadzą tam fanpage Młyna Jędrów, który śledzi blisko 2 tys. osób) poprosili internautów o wyjaśnienie zagadki. Początkowo nikt nie wiedział, kim jest mężczyzna.
– Być może ktoś przywiózł zboże, nudziło mu się, to i sobie wyrył – przewidywała Mazur-Orłowska.
Ale kilka dni temu zagadka została rozwiązana. Do małżeństwa zgłosił się wnuk mężczyzny. Okazało się, że Mieczysław Banaczkowski to były pracownik młyna.

W środku odkryto nawet starą butelkę... siwuchy. W takim domu trudno zresztą uciec od przeszłości. Przykładowo: obecna kuchnia na przetwory to dawny kantorek młynarza.
Studio fotograficzne jest na tym samym poziomie co część mieszkalna. Dzięki niemu Mazur-Orłowska będzie mogła poświęcać się swojej pasji. Mają ich zresztą więcej, np. latają balonami.
Orłowscy mają plan, aby w młynie uruchomić galerię rękodzieła, rzeźb – swoich, ale nie tylko. Plany są zresztą bardziej ambitne. Orłowscy chcą, aby budynek był otwarty na wycieczki i wizyty starszych oraz młodszych gości. Myślą, aby działała tu tzw. zagroda edukacyjna.
– To ogólnopolska inicjatywa, która polega na tym, że dzieci ze szkół mogą przyjechać na wieś, zobaczyć zwierzęta gospodarskie, dowiedzieć się, skąd się bierze mleko – wyjaśnia Orłowski. Razem z żoną chce hodować m.in. kozy. Zwierząt do pokazywania zresztą nie brakuje. W młynie gniazdują pliszki górskie.
– Przylatują co lato, są przeurocze – mówi Mazur-Orłowska.
– Choć w tym rejonie to rzadkość. Spotkać je można w górach – dodaje jej mąż.


– Jak wyobrażacie sobie to miejsce za dwa, pięć czy dziesięć lat? – pytam na koniec.
Anna Mazur-Orłowska zastanawia się przez chwilę. – Naszym marzeniem było budzić się z widokiem na rzekę. Ono się spełnia – odpowiada pewnym głosem. – Chcielibyśmy stworzyć tu namiastkę domu powiązanego z kulturą i działalnością edukacyjną. Tak aby ściągać ciekawych ludzi, organizować jakieś publiczne czytania, wystawy i pokazy galeryjne. Gmina też widzi tu potencjał - dodaje.

Ma kontakt z ponad 90-letnim prawnukiem dawnych właścicieli młyna. – Dalej jest zakochany w tym miejscu – mówi.
Jej mąż dodaje: – Nieraz z takimi budynkami jest tak, że po latach stare zostają z nich tylko mury. My chcieliśmy to zrobić inaczej.

Grzegorz Walczak
Źródło: kielce.wyborcza.pl
"Wiele zabytków przeszłości, co jeszcze wczoraj istniały, jutro zniknie bezpowrotnie. (...) Obowiązkiem żyjących jest zebrać te ułomki i okruchy najdroższych pamiątek przeszłości i w pamięci przyszłych pokoleń zapisać..."

phpbb 3.1 styles demo

Wróć do „Ciekawe doniesienia prasowe”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości