Napędzany był za pomocą koła wodnego, które poruszane było wodami pobliskiego Potoku Toszeckiego. W korycie tej rzeczki nadal istnieje stary jaz.
Ciekawa jest nazwa młyna, ponieważ nie przyjął jej od rodu młynarzy, lecz od nazwiska Josepha von Eichendorff – niemieckiego poety romantyzmu. Uważano bowiem, że właśnie to miejsce było dla pisarza źródłem inspiracji do napisania wiersza pt. „In einem kühlen Grunde /Das zerbrochene Ringlein”, w którym wyznaje on swoją nieszczęśliwą miłość do córki młynarza.
Utwór ten obecnie może i jest słabo znany, lecz za czasów niemieckich zachwycały się nim rzesze ludzi. Wiersz Eichendorffa powstał na początku XIX wieku i szybko zyskał niezwykłą popularność jako piosenka ludowa. W tej formie ludności tak przypadł do gustu, że na cześć autora zaczęto nawet nazywać wiele młynów (jeden taki już mamy na forum). Nie było przy tym istotne, zamieszkujący je młynarz miał córkę . Wiele z takich miejsc oczywiście posądzano później o rolę w powstaniu wiersza.
Nasz młyn w Toszku również wpisał się w ten trend, lecz w tym akurat przypadku, przekonanie, że jest to „ten właściwy” było o tyle silniejsze, bo sam Eichendorff miał nieraz okazję odwiedzić to miasto.
Wiadomo, że często bywał on w zamku toszeckim, którego właścicielem latach 1791-1797 był jego ojciec - Adolf von Eichendorff. Do dziś zresztą na zamku wisi tablica upamiętniająca autora, ufundowana w 1909 r. przez Towarzystwo Śpiewacze „Liedertafel Tost”.
Oddajmy teraz głos Victorowi Kaluza, który w swoim zbiorze satyrycznych opowieści o Górnym Śląsku z 1922 roku, zawarł również historyjkę o młynie Eichendorffa:
Pewnego pięknego dnia, w młynie zjawił się pewien jegomość. Był tak gruby jak worek mąki, miał na sobie płaszcz handlarza końmi oraz nosił getry jak właściciel dóbr rycerskich. Z zimnym, wyrachowanym spojrzeniem, zlustrował on staw, młyn i ruiny zamku, po czym sięgnął głęboko do kieszeni, z której wkrótce rozbrzmiał kuszący dźwięk złota i srebra.
Jedno trzeba mu przyznać - chłop miał gust do sielskich klimatów starych młynów. Nie tylko potrafił się nimi rozkoszować, ale - co zasadnicze - wiedział też jak je wykorzystać.
W okamgnieniu doszedł więc z młynarzem do porozumienia i młyn zmienił właściciela. Również w okamgnieniu, młyn dostosowano do wymagań współczesności. Przy mało wydajnym kole młyńskim natychmiast stanął nowiuteńki silnik. Napędzany był elektrycznie. Ogłuszający łomot i dudnienie sprawiły, że stare koło zadrżało, a z jego łopatek pospadały pojedyncze ciężkie krople, które były jak łzy, uronione nad ludźmi bez szacunku.
Następnie jegomość zaczął budować - postawił piwnicę na lód, a ponad nią wzniósł halę rozrywki. Był on bowiem m.in. właścicielem wielkiej hurtowni piwa oraz członkiem Stowarzyszenia Kombatantów, w związku z czym dobrze potrafił uchwycić ducha obecnych czasów. Nie szczędził wydatków i nie spoczął, dopóki sielankowa dolinka nie odpowiadała wymaganiom nowożytności.
W stromym zboczu wzgórza zamkowego wykuto schody. Utworzono szerokie alejki poobsadzane karłowatymi drzewkami, które zachęcały do spacerów na powietrzu. Dla zmęczonych spacerowiczów i zakochanych par założono ławki oraz zaciszne miejsca do odpoczynku. Dwie fontanny grały na słońcu i roztaczały przyjemny chłód. Na wschodzie i zachodzie, na wysokich cokołach, wznosiły się dwa marmurowe popiersia: cesarza Wilhelma I i jego niezapomnianego syna Fryderyka II. Całość dopełniał wysoki, górujący nad wszystkim maszt flagowy w pruskich barwach narodowych. (…) Przez wszystkie górnośląskie czasopisma, prędko przeszła następująca rekomendacja: „Dla turystów! Toszek! Ruiny zamku z młynem Eichendorffa, wysoce romantyczne z wszelkimi możliwymi udogodnieniami współczesności!”
I przybywali oni tłumnie. Maszerując w niedzielę przez miasto, potrafili wyrwać niejednego spokojnego toszanina ze swojej drzemki popołudniowej. Zaś swoimi podbitymi żelazem laskami spacerowymi, tak niemiłosiernie obrabiali bruk, że aż iskry leciały.
Urok nowości jednak szybko mijał, a piwo zdążyło zwietrzeć. Nienasycone kamienie młyńskie trudno było zaspokoić. Elektryczny silnik musiał przeto odpocząć i zaczął rdzewieć. Całe przedsięwzięcie przestało być rentowne. (…)
Z tych czy innych powodów, przedsiębiorczy jegomość postanowił więc opuścić spokojne miasteczko, aby „interesu” szukać gdzieś indziej. Kamienie młyńskie w związku z tym ostatecznie zaległy, a silnik przerdzewiał do reszty. Okazały, czarno-biały maszt spróchniał, zaś fontanny się „ulotniły”. Dwa popiersia cesarzy, wspaniałomyślny sponsor zabrał jednak ze sobą. Zostały po nich tylko dwa cokoły, wystające do dziś jeszcze z pomiędzy trawy.
Od tego czasu nikt się więcej nie interesował starym kołem młyńskim. (…) Jak wróciłem z wojny, zastałem je całkowicie spróchniałe i połamane. Pewna bogata dama kazała je obecnie odnowić, aby relikt przetrwał jeszcze jak najdłużej, lecz i tak pierwotny obraz młyna Eichendorffa pozostał już tylko na etykietach starych butelek trunków firmy „Kornblum”.
Później, w latach międzywojennych, budynek młyna został zaadaptowany na schronisko młodzieżowe (Deutsche Jugendherberge – skrót D J H widniejący na archiwalnych fotografiach).
Obecnie został przekształcony w budynek mieszkalny, a pozostałości przyległych do niego zabudowań służą chyba za warsztat samochodowy.
Lokalizacja
Zdjęcia wykonałem w czerwcu 2017 roku
____________________
źródła:
- Kiehl E., 2015: “In einem kühlen Grunde, da geht ein Mühlenrad“. Volkskundliche Studien zur Rezeption des Liedes
- Kaluza V., 1922: Narrenmuhle : Oberschlesischer Humor