Legendarne miejsce, mekka wszystkich urbexsiarzy Polski, marzenia wielu aby się tam znaleźć, stanąć na dachu i spojrzeć na zachód słońca.
Przed podróżą zasięgnąłem języka w środowisku, więc byłem już nastawiony że pod względem eksploratorskim czy fotograficznym nie ma rewelacji. Kilka bloków z pustymi pomieszczeniami, gruz, gruz i gruz. Zero detali, słynne gazety też nie leżą pod naszymi kolanami tylko trzeba się naszukać.
Ale jest tam coś innego o czym mi nie powiedzieli. Przygoda. Przygoda której nie zapomnę do końca życia. Miasteczka przed Pstrążem które wręcz wyglądało jak z jakiegoś taniego horroru. Przeprawy przez bagna, przeprawy przez las do miasta, gdzie był to prawdziwy wyścig z czasem. Byle zdążyć do zmroku. Co jakiś czas nasłuchiwanie, czy nie jedzie patrol, czy dziadek na rowerze nie jest może wojskowym szpiegiem który zgarnia takich jak my zanim zdążymy uciec. Nie zapomnę trudnych wyborów bloku i pokoju. Ten za nisko, ten za wysoko, z tego bloku nie widać przedpola i tak dalej. Nie zapomnę momentu gdy miasto ożywa. Rozbrzmiewa setką odgłosów obecnych mieszkańców. Momentu gdy o 5.30 po terenie zaczynają jeździć wojskowe ciężarówki. Każdy przejazd jest poprzedzony kilkusekundowym dudnieniem. Choć pewnie mieli nas w dupie i nawet nie widzieli, to na każdy taki przejazd chowaliśmy się w blokach, biegliśmy co sił byle tylko się schronić przed patrolem. Taka trochę gra live.
Nie zapomnę sklepu w Kozłowie, żywcem wyjętego z PRL-u gdzie głównie stał ocet i mąka, a oranżada była na miejscu lub na wynos.
To tyle emocji, czas na fakty.
Miasteczka Trzebień nie polecam nikomu. Miejsce wygląda jak żywcem wyjęte z taniego horroru. Stoją tu tylko bloki, jakaś szkoła, dwa sklepy. Poza tym jedna asfaltowa droga. Między blokami ziemne drogi, parkingi. Wszystkie chodniki połatane, barierki mocno zardzewiałe i wygięte w każdą stronę. Ludzie z podwórek, balkonów patrzą wilkiem na każdego przyjezdnego. Czuje się tam oprócz niepokoju straszny smutek. Czułem tam okropnie bezcelowość tego miejsca. Wsiąść w samochód, praca, powrót, obiad, do sklepu i oglądanie życia z balkonu. Wiem że to okropne stereotypy, że jest tam pewnie mnóstwo wartościowych i wspaniałych ludzi. Ale tak się czułem w Trzebieniu.
Poszliśmy do sklepu. Z pierwszego nas wyrzucono "Zamknięte, do widzenia". Spojrzałem na zegarek-była jakaś 18:20. WTF? Poszliśmy do drugiego i zorientowaliśmy się o co chodzi brak prądu. W połowie zakupów wrócił. Podchodzę do kasy, za ladą dziewczynka w wieku 12 lat. Obok matka, właścicielka niezbyt zainteresowana czy córka dobrze liczy, gra na komórce. Dziewczynka ma małe problemy z liczeniem, od razu mówi do mnie na "ty". No i do tego sprzedaje nam obydwóm alkohol 12-sto latka
.
Postanawiamy zostawić auto na stacji Orlen. 20 dychy to niewiele za spokój w nocy. No i wyruszamy. Prawdziwy wyścig z czasem, robi się coraz później. Oczywiście zgubiliśmy się wśród bagien-ale przynajmniej dzięki temu zobaczyliśmy mnóstwo wodnych ptaków w naturze. Poszliśmy dalej w stronę Pstrąża. Co jakiś czas mijamy domy i mówimy sobie "Ten to już ostatni, potem już tylko bloki Pstrąża". Mówimy raz, drugi, trzeci. W końcu milkniemy. Tabliczki. Teren Wojskowy Wstęp Wzbroniony. Wiemy od wszystkich że można spokojnie wchodzić. Manewry rzadko są robione na blokach, a jeśli już to ogłaszane wcześniej. Przecież sprawdzałem komunikaty, a ostatnie ćwiczenia odbyły się trzy tygodnie przed naszym przyjazdem. Nie zrobią znów. Ale niepokój jest. Cały czas nasłuchujemy patroli które nigdy się nie pojawiły. No chyba że takie krypto w postaci dziadka na rowerze z grzybami.
Gdy w końcu dotarliśmy do miasta, gdy ukazały się przed nami kominy bloków czułem się jakbym dotarł do jakiejś pradawnej świątyni, Atlantydy i tak dalej. Potem przyszło zderzenie z rzeczywistością-stan budynków, szybko zbliżający się zmrok i fakt że nie byliśmy tam sami…Na szczęście okazało się że byli to jedynie harcerze. Po dłuższej rozmowie z wyżej wspomnianymi przystąpiliśmy do szukania mieszkania na nocleg. Po oględzinach zdecydowaliśmy się na 170 metrowy, jedno pokojowy apartament na trzecim piętrze z widokiem na obydwie strony. Mieliśmy też łazienkę.
W nocy miasto ożywa i wcale nie jest opuszczone. Najpierw zaczęły hasać zające, imitując spacer człowieka po trawie. Później dołączyły do nich sarny które chodziły po lesie wokół miasta. Potem dziki zaczęły tuptać racicami po betonowych chodnikach, ptaki łowne skrzeczeć, a sarny podeszły już pod same bloki. Słyszałem każde ich przemieszczenie, każde zerwanie trawy pyskiem. Choć ich nie widziałem potrafiłem określić pozycję, ilość sztuk-niesamowite
. Przez cały czas towarzyszył mi pisk, który zlokalizowałem dopiero około pierwszej w nocy-mianowicie latający nietoperz. Muchy z powodu naszej obecności i resztek jedzenia kumulowały się przed naszymi oknami, a mały Batman z tego korzystał wkurzając mnie niemiłosiernie przy każdym przelocie. Apogeum były trzaski szkła o 3 w nocy. Diagnoza była prosta-jakiś człowiek wlazł do środka. Zapalenie latarek, pierwszy raz od momentu zajścia słońca ujawniło sprawcę zamieszania-kunę. Od dziś nienawidzę kun.
Rano zaczęliśmy właściwe zwiedzanie. Gdzieś o 5.30 usłyszeliśmy ryk silnika. Oczywiście w panice schroniliśmy się w pierwszym możliwym budynku. Od tego momentu co kilka minut leśny drogami wzdłuż bloków przejeżdżały Dustery, białe półciężarówki a dwa razy nawet TIR. Diagnoza prosta-WOJSKO. Każdy dźwięk zbliżającego się pojazdu powodował iż chowaliśmy się w budynkach-taka trochę gra-skradanka.
Wróciliśmy inną drogą, przez most na Bobrku. Przy drodze leżała potrącona kuna-zgadnijcie co po nocnych wydarzeniach pomyśleliśmy
. W Kozłowie zahaczyliśmy o sklep i przenieśliśmy się do PRL. Sklep gdzie kasjerka przyszła po około 10 minutach chrząkania i tupania, gdzie na półkach było wystawionych dosłownie po 2-3 sztuki każdego produktu. Jedynie wody było więcej. A oranżada jak już wspomniałem albo na miejscu albo na wynos
.
Gdy doszliśmy na stację gdzie zostawiliśmy auto czekała na nas jeszcze jedna przygoda. Gdy tak siedzieliśmy w bagażniku i zjadaliśmy konserwy zaparkował obok nas samochód z ludźmi ubranymi w moro.
Diagnoza prosta-ASG przyjechało do Pstrąża. Kolega coś próbował zagadać do jednego z nich, ale ten tylko zamruczał po angielsku. Heh pewnie „integracja firmowa”, a część pracowników jest z zagranicy. Ich ubiór też na to wskazywał-każdy miał identyczny strój, kompletny a nie jakąś łatankę z demobilu. Zaraz podjechał jeszcze drugi, trzeci i czwarty samochód. Wytoczyli się kolejni ludzie w identycznych mundurach, wszyscy mówili po angielsku, byli i murzyni i Azjaci. Każdy miał naszyte na czapce oraz mundurze własne nazwisko. Zaraz zaraz…
Tak, próbowaliśmy zapytać amerykańskie wojsko czy jadą do Pstrąża