Miałem tego dnia całkiem inne plany, jednak jak to bywa u ludzi wysoce niezorganizowanych, uległem jakiemuś podszeptowi i skręciłem między malownicze podbocheńskie wzgórza. Postanowiłem zajrzeć po kilku latach do Sobolowa i okolic. I tak to znalazłem się w Nieprześni.
Idąc pod górę polną ścieżką do cmentarza ukrytego w kępie drzew,
zrobiłem to oto zdjęcie:
Kiedy go robiłem, nie wiedziałem jeszcze o tym, że w tym samym miejscu, na tym samym polu, w takim samym choć zimowym słońcu, dokładnie jak te snopy słomy leżeli żołnierze polegli pewnego grudniowego dnia, zanim spoczęli na pobliskim cmentarzu. Wszyscy zginęli bez jednego wystrzału, w straszliwym boju na bagnety...
Spoczęło tu 123 żołnierzy austro-węgierskich oraz 51 rosyjskich. Tylko dwaj, szeregowi Thomas Glatz i Anton Schwab z 59 cesarsko-królewskiego Regimentu znani z nazwiska, reszta bezimienni.
"Dałeś mi o Panie służbę przy cmentarzu.
Dzięki Ci za to.
Czy jej podołam?
Czy starczy mi sił?
Czy starczy mi życia?
By cmentarz przemienić
Okrywając go płaszczem kwiecia"
Słowa te napisała Pani Irena Saława, która od lat opiekuje się cmentarzem, podobnie jak niegdyś jej matka. Jak widać starczyło życia i sił tej wspaniałej osobie.
A teraz czas na najważniejsze.
Pani Irena prowadzi kronikę cmentarza, do której miałem zaszczyt wpisać się, podobnie jak wielu odwiedzających to miejsce przede mną.
Można w niej przeczytać o tym co wydarzyło się w tym miejscu, widziane oczami przerażonej 12-letniej dziewczynki, która widoku tego nie zapomni do końca życia, i nie pozwoliła zapomnieć o strasznej tragedii swoim dzieciom.
Oto co znalazłem we wspomnianej Kronice:
" Ze wspomnień Anny Gurbiel
(Siostry mojej mamy zamieszkałej w Krakowie)
Wraz ze starszym rodzeństwem patrzyłam przez okno na wojska, które toczyły ze sobą straszny bój na bagnety. Pogoda była piękna, ani deszczu, ani śniegu nie było. Wojska rosyjskie zaatakowały nasze okolice, nastąpiło zderzenie wojska austriackiego z wojskami rosyjskimi, zwanymi "Moskalami"
Wojska austriackie znajdowały się gdzie obecnie stoi cmentarz ukryte za pagórkiem.
Wojska rosyjskie spostrzegły oddział austriacki porozumiewając się na migi, zauważyli przewagę, uderzyli.
Rozpoczęła się ogromna bitwa na bagnety. Łomot bagnetów, krzyk, jęk nie do opisania.
Jeden z żołnierzy w czasie tej bestialskiej bitwy wołał, prosił, widocznie był Polakiem, (cytuję słowa mojej mamy) "Nie zabijaj mnie, mam żonę i dzieci!!"
Litości nie zaznał, żaden z walczących żołnierzy nie uszedł żywy. Rosjanie doszczętnie wszystkich wybili zostawiając trup na trupie.
(Pamiętam trwogę, strach które nami wstrząsały słysząc szczęk bagnetów, nieludzkie krzyki ranionych i zabijanych)
Po skończonej bitwie wojska rosyjskie odpoczywały, była noc, księżyc w pełni pięknie świecił. We wszystkich pomieszczeniach naszego drewnianego domu pokrytego strzechą naniesiono słomy i żołnierze spali jak snopy.
W pewnym momencie wystraszony wartownik rosyjski wydał rozkaz i w paru minutach byli gotowi do ucieczki. Uciekali pod Kraków.
Na drugi dzień po skończonej bitwie na pobojowisku kręcili się miejscowi ludzie odzierając z butów i odzienia poległych. Ja znalazłam portfel, w którym był rozkład linii morskich z Europy do Ameryki. Przekazałam córce mojej siostry Irenie Saława w 1993 roku, a ta dała go delegacji austriackiej.
Ale niestety wojna nie szczędziła niczego.
Koni we wsi nie było, zostały zabrane na wojnę, a umarłych trzeba było pogrzebać.
Dzikie ptactwo, wrony i kruki z przeraźliwym krzykiem unosiły się nad pobojowiskiem.
Poległych na razie nikt nie grzebał. Po kilku dniach pojawili się miejscowi chłopi w podeszłym wieku, mieli ze sobą wóz, a na nim pakę z desek.
Do tej paki wrzucali rozkładające się zwłoki, zaprzęgali się sami do wozu i ciągnęli pod górę na oznaczone miejsce zwane Turkówką.
Tam były wykopane doły, w które kładli jedne na drugich ciała. Przez kilka dni tragiczna śmierdząca karawana żywych i umarłych poruszała się po naszym polu."
Cmentarz oznaczony numerem 338 zbudowano w 1917 roku. Pracowali przy jego budowie więźniowie (jeńcy), a kamień do budowy ciągnięto do góry na dwie pary koni.
Jednak niestety, po latach mur zaczął się rozsypywać, i tutaj znów niech przemówi Kronika:
" Na prośbę delegacji austriackiej, która przybyła na nasz cmentarz w 1988 roku przystąpiono do jego remontu. Zwróciliśmy się do Urzędu Gminy w Bochni o pomoc finansową na zakup cementu i żwiru. Odpowiedź otrzymaliśmy pozytywną. Trzy rodziny, Koziaków, Saławy i Gałązki przystąpiły do remontu. Przez trzy tygodnie 10 osób i para koni pracowała w pocie czoła przy naprawie muru. Żwir, cement i wodę dowoziliśmy do cmentarza końmi. Praca była ciężka, beton mieszaliśmy lopatami. Wyrobiliśmy 5 ton cementu i dwa duże samochody żwiru.
Lipcowe piekące słońce dokuczało przy ciężkiej pracy.
Została wykonana i zamontowana wyjściowa metalowa bramka. Zostały krzyże metalowe pomalowane, groby doprowadzone do należytego porządku"
A oto anioł, który "okrył płaszczem kwiecia" cmentarz, okrywa go dalej, na ile zdrowie pozwala. Pani Irena.