No i dostałam też ochrzan.
Po pierwsze za ocet. Dowiedziałam się, że takiego szkliwa nie wolno traktować octem, bo można go uszkodzić.
No fajnie.
I po co mi to było?
W całym domu śmierdzi teraz octem na potęgę, a okna i tak są znowu upaprane, bo padało przez ostatnie dwa dni.
Drugą naganę zarobiłam za zielony świecznik, który przyniosłam ze sobą, bo mi się wydawało, że też może pochodzić z zagłębiowskiej huty szkła. Taki jakiś podobny był do słynnej "Karolinki"...
Wyciągnęłam go po prostu z taśki przewieszonej na ramieniu i postawiłam na stoliku. W kapelusz zielonej panienki wepchnęłam kawałek świeczki.
- Ależ jak tak można traktować "Meksykankę"?! Pani ją powinna w folii bąbelkowej przewozić!!! W pudełku!
Wyjaśniłam, że rzeczoną "Meksykankę" moja nieświadoma niczego babcia przez lata użytkowała jako wazon, stawiając rzeźbę na głowie, a szklane cudo podwędziłam z domu dziadków lata temu, bo mi się ustrojstwo po prostu skojarzyło z "jadeitową figurką" z gry komputerowej Diablo II.
Moja "Meksykanka" wylądowała po krótkiej chwili na centralnym stoliku, obok swojej czerwonej bliźniaczki z Warszawy oraz starszej siostry "Karolinki". Faktycznie, prezentowały się razem wcale nieźle.
Koneserem sztuki to ja raczej nie będę.
"Wiele zabytków przeszłości, co jeszcze wczoraj istniały, jutro zniknie bezpowrotnie. (...) Obowiązkiem żyjących jest zebrać te ułomki i okruchy najdroższych pamiątek przeszłości i w pamięci przyszłych pokoleń zapisać..."