Zarówno Fotorelacja jak i sama organizacja spotkania nie zaskoczyła mnie- jak zwykle przygotowana została na najwyższym poziomie za co serdecznie Wam wszystkim dziękuję.
Jesteście bardzo sympatyczną grupą eksploratorów, nie da sie tego nie zauważyć!!!
W drodze powrotnej w planach miał być jeszcze młyn wskazany przez Eworu , ale niestety minęliśmy zjazd. Niekończący się kordon wolno płynących samochodów na dwóch pasach jezdni w dużym stopniu utrudnił zmianę kierunku jazdy a tym samym powrotu do miejsca zjazdu. Wizytę w tym obiekcie pozostawiliśmy na następny raz.
O mały włos "Karczma Szofera" podzieliła by los młyna. Jednak jej bliskie sąsiedztwo z drogą w dużym stopniu ułatwiła gwałtowny zjazd i wykorzystując nie długi odcinek pasa włączania się do ruchu udało zjechać się na pobocze. Oczywiście cały ten nieregulaminowy manewr nie został niezauważony przez innych użytkowników drogi co odbyło się w akompaniamencie klaksonu.
Ciężkie, ciemne chmury jakie zdominowały w tym momencie małopolskie niebo nie wróżyły nic dobrego, szczególnie dla kolegi, który na spotkanie przybył swoim srebrnym jednośladem.
Po sfoceniu tego co jeszcze zostało wewnątrz nie dużego drewnianego obiektu, padła decyzja aby każdy z nas swoim tempem i niezależnie od drugiego, podążył do celu.
Według mojej nawigacji za niespełna osiemnaście kilometrów od tego miejsca, mieliśmy dotrzeć do ronda na którym trzeci zjazd skierować miał nas na Sandomierz. Oczywiście informacją tą podzieliłem się z kolegą Mikołajem.
Osiemnastokilometrowy odcinek drogi to wyszukiwanie w lusterkach wstecznych znajomej mi sylwetki.
Tajemnica jego "zniknięcia" rozwiązała się w momencie konfrontacji mojego wzroku z czarnymi literkami widniejącymi na białym tle tablicy. Jak na ironie, ich sens nie chciał być inny jak słowo KRAKÓW.
I tak kolejne czterdzieści minut, przytulony zderzak do zderzaka ślimaczym tempem posuwałem się do przodu. Cała ta monotonia przerywana była cyklicznie odpowiednią barwą światła tkwiącego w oprawie bezdusznego sygnalizatora świetlnego. Karawana barwnych karoserii ruszała po to, aby za chwilę zastygnąć ponownie w miejscu.
Z masy pojazdów tkwiących nieruchomo na wszystkich pasach jezdni miasta udało mi się wyłonić dwie jednostki oznakowane znanymi z dnia codziennego pierwszymi literami numeru rejestracyjnego. Na sercu zrobiło mi się jakby lżej.
Radość z obecności dwóch krajanów nie trwała jednak zbyt długo bo do najbliższego ronda, a dokładnie momentu ich zjazdu kiedy to nie zachowawszy dotychczasowego toru jazdy w sposób mało rozsądny ale udany wskoczyły na równoległy pas wymuszając we mnie gwałtowną ingerencję w hamulec nożny a następnie wysłanie serii sygnałów dźwiękowych.
Widocznie u tych dwóch kierowców tkwi taka niezrozumiała dla mnie kultura jazdy, bo kolejne rondo i ta sama sytuacja. Na ten niewłaściwy z ich strony manewr byłem już przygotowany. Moja prawa stopa w znacznie delikatniejszy sposób pobudziła środkowy pedał, w przeciwieństwie do klaksonu który z całym impetem wydał z siebie po raz kolejny ryk. A co!